Strona ta wykorzystuje pliki cookies w celu realizacji swoich usług i funkcji zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz samodzielnie dostosować warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.

niedziela, 30 czerwca 2013

Zamiast relacji z 5. tygodnia postu Daniela











Zamiast relacji z 5. tygodnia postu Daniela

Kiedy w niedzielę kładłam się do łóżka, zamykając w ten sposób 4. tydzień postu, miałam niepokojące uczucie, że chyba jednak przesadziłam. Czułam się wyczerpana i zniechęcona, a rano nie bardzo chciało mi się wstawać. Przemogłam się jednak i trzymałam ustalonych zasad, aż do czwartku, tyle że znowu czułam sygnał alertu w organizmie. Jakby tego było mało, przyśniło mi się mocno rozeschnięte, bo aż porozdzielane mydło Dove. Miałam dać je komuś do mycia, ale ono nie nadawało się do niczego. Cały czwartek towarzyszyła mi lekka depresja, potem apatia, było mi zimno i co zastanawiające, wcale, ale to wcale nie chciało mi się jeść. Jakby organizm zbuntował się. Wieczorem nie miałam nawet ochoty na chat na FB, w końcu jednak przemogłam się i napisałam o swoich problemach do Violi, która od razu odczytała ten stan jako sygnał ze strony mojego organizmu, że ma już dosyć. Nawet nie ucieszyło mnie to, że trzeba zakończyć post, prawdopodobnie szwendały się gdzieś we mnie resztki ambicji (niezbyt zdrowej, by jednak „chlubnie” zakończyć po 42 dniach), no bo jak to? Tak nagle?

Jednak przypomniałam sobie, że w końcu weszłam w post mocno wycieńczona chorobą, która gnębiła mnie od kilku miesięcy i którą tym postem chciałam wyleczyć. Może jednak było to zbyt duże wyzwanie. Błyskawicznie podsumowałam efekty postu: lekkie, elastyczne stawy, polepszenie stanu włosów i paznokci, polepszenie wzroku, ustąpienie dolegliwości żołądkowych, zminimalizowanie innych dolegliwości, no i zrzucenie co najmniej 10 kg, co w moim wypadku znaczy bardzo wiele, bo ta nadwaga zupełnie nie pasowała do mojej osobowości, czułam się nią wręcz przytłoczona. Skóra pozostała taka jak była, żadnych zwisów, usunięte zostały defekty kosmetyczne. Kiedy patrzę w lustro, widzę znacznie młodszą kobietę, pełną życia i werwy.

Jakieś problemy? Ależ oczywiście: jak każda szanująca się kobieta otwieram rano szafę i wołam w duchu: Ja nie mam co na siebie włożyć! Szafa pełna, ale fatałaszki trzeba przerobić, oddać lub wymienić. No cóż, żebym przez całe swoje życie miała tylko takie problemy!

„Daniel” nauczył mnie zdrowego dystansu do jedzenia: nie mam ochoty na słodycze, a jakże – spróbowałam, w końcu Mąż miał urodziny - ale to nie to! Za to zupa z marchewką jest dla mnie słodka, nawet za słodka. Smaki stały się bardziej intensywne, cieszę się jedzeniem, ale nie rzucam się na nie, chociaż myślałam, że tak będzie. Jest „normalnie”! Po prostu racjonalnie odżywiam organizm, by wlać w niego siłę.

Jeszcze mam wygląd nieco „wymizerowany”, trochę jak po długiej chorobie, nie przemęczam się więc, tyle że energii mi przybywa z każdą godziną i wiem, że za tydzień miejsce bladawca zajmie hoża i rumiana kobieta.

Ten post dał mi masę radości, udowodniłam sobie, że potrafię długotrwające i niełatwe przedsięwzięcie doprowadzić do pewnego miejsca i wykazać się rozsądkiem we właściwym momencie...

Dlatego kochani, jeśli po drodze poczujecie się źle i stan ten nie ustąpi po trzech dniach, jak to się dzieje podczas Daniela w przypadku prezentacji chorób przebytych w przeszłości, rozważcie opcję wyjścia z postu, poradźcie się Violi, która ma już doświadczenie w tej dziedzinie. Post Daniela ma posłużyć ma Waszemu zdrowiu i rozpoczęcie go jest dowodem Waszego rozsądku. Trzeba jednak tym rozsądkiem wykazywać się także w czasie jego trwania.

Pozdrawiam Was serdecznie i życzę pięknego powrotu do zdrowia i pełni radości życia.

Ania Bogusz

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Dziennik postu Daniela – tydzień 4. – 15 lat minęło...







Dziennik postu Daniela – tydzień 4. – 15 lat minęło...

Dzisiaj śmieję się ze swojego poniedziałkowego wpisu, kiedy trąbiłam radośnie o zaliczonym półmetku.  Tymczasem już wieczorem zgięły mnie w pół silne bóle żołądka i zanim przypomniały mi się podobne bóle z lat 80., minęły aż trzy dni. W międzyczasie odezwała się zastarzała, potężna  trauma, przejawiając się silnymi dolegliwościami kobiecymi. Tak! Daniel jest precyzyjny. Zdawało mi się, że już przepracowałam, przebaczyłam, ukoiłam, mnie wybaczono... A tu jednak w ciele fizycznym i eterycznym pozostał jakiś zapis i to dopiero post wymazywał go z matrycy mojego organizmu, jak i wszystkie pozostałe, cofając się w czasie i usuwając resztki, blizny, złogi i wszelkie cząstki nieswoiste.  Oj, nie było mi z tym łatwo, tym bardziej, że przyszło pewne zmęczenie, nawet znudzenie. Jednocześnie jednak czułam, że robię w swoim życiu przepotężne sprzątanie, a przecież nie można zostawić kupki śmieci na środku i tak sobie gdzieś pójść!

Patrzyłam na swoje odbicie w lustrze, a ono potwierdzało mi, że mój organizm przechodzi przez duże zmiany i że jest to obecnie dla niego nieco męczące, chociaż zdecydowanie wyglądam młodziej. Kiedy wyszłam na spacer z psem, dawno nie widziana sąsiadka ze trzy razy oglądała się za mną i było widać, że jest zaskoczona moim wyglądem. Ja sama może tego jeszcze nie widzę, ale czuję, że poruszam się sprężyście, szybko i zwinnie, co zresztą ułatwia mi utrata (nie wiem ilu) kilogramów. Odnoszę wrażenie, że moje ciało nareszcie podjęło pełny dialog z moim  duchem. Czuję niesamowitą harmonię w każdym ruchu a chodzenie sprawia mi wielką przyjemność: lekkie stopy, elastyczne stawy, energia każdego ruchu biegnie od stóp wzwyż, wywołując po drodze delikatne balansowanie.

Pomijam już sprawę zrzucania zapasu tłuszczu, smutnego wyniku odkładania się w ciele smutków, które trzeba było koić słodyczami, lęków, które zniewoliły moje ciało, zachęcając je do okładania się bezpieczną kołderką, chłodu emocjonalnego z powodu urazów psychicznych, który wyziębił moje ciało do tego stopnia, że musiałam dostarczać mu ciepła w postaci kalorii z pożywienia. Zastanawia mnie to, że relatywnie nie jadłam tak wiele, a jednak mój organizm skwapliwie zwalniał metabolizm i zaalarmowany rzekomym, bo wyimaginowanym zagrożeniem, starannie odkładał na przyszłość woreczki z zapasami. W efekcie powstało jakieś 15 kg nadwagi, a co za tym idzie - zaburzenia równowagi, kłopoty z krążeniem, obciążone biodra, kolana i stopy. Dość tego!

Pod koniec tygodnia odbyłam podróż i wtedy okazało się, że w czasie tego postu niewskazane są dłuższe eskapady, szczególnie w upale. Po prostu powinnam bardziej „nosić siebie na rękach”, nie wysilać się, szczególnie przy tych upałach. W końcu jest to tylko sześć tygodni i zawsze sobie można sobie tak zorganizować życie, by nie forsować się zbytnio.

W trakcie postu zyskałam wiedzę o jego dalszym przebiegu, teraz wiem już, jakie schorzenia przypomną mi o sobie w dalszym ciągu i jestem na to dobrze przygotowana.

Wczoraj otrzymałam potężnego kopa do przodu i dodatkową motywację, bowiem pojawiła się Pani Ekspert, czyli Wiola – inicjatorka i patronka moich starań o zdrowie. Na wstępie powiedziała mi, że energetycznie odmłodziłam się o 15 lat. Hurra! Faktycznie, czuję się tak jak wtedy, gdy byłam u szczytu swoich sił, fizycznych i psychicznych. Ale czuję się! - jeszcze nie zamierzam tego sprawdzać, ponieważ mogłoby się okazać, że to tylko wrażenie.

Gdy tylko zakończę post (a to już tylko dwa tygodnie), zaczynam budowanie swojej siły, wzmacniam mięśnie, uzupełniam minerały, zwiększam ilość i poprawiam jakość krwi. Pełne ręce roboty!

Wtedy skutki postu Daniela zaprezentują się w całej krasie.

Pozdrawiamy serdecznie

Ania i Wiola

środa, 19 czerwca 2013

Z cyklu bajki Matrixa: opowiadanie o pięknej, Śnieżnobiałej i Krystalicznej księżniczce Sacharozie


Z cyklu bajki Matrixa: opowiadanie o pięknej, Śnieżnobiałej i Krystalicznej księżniczce Sacharozie

 

 
Nie wiadomo dokładnie kiedy pojawiła się w Matrixie. Po raz pierwszy widziano ją na Biskim Wschodzie bodaj kilka tysięcy lat temu. Kilka wieków przez nowożytną erą starożytni Grecy stali się jej stałymi wielbicielami. Czarowała ich swym wdziękiem, szelestem śnieżnej sukni - słodyczą wprawiała w dobre samopoczucie. Piękna, śnieżnobiała i krystaliczna prezentowała się i prezentuje jak prawdziwa arystokratka, dlatego nikt nie kwestionował jej tytułu, choć jest tylko kupiony a jego właścicielka jest ... zwykłą hohsztaplerką. Jest słodka, atrakcyjna i łatwo dostępna jak kurtyzany z azjatyckich opowiadań. Oferuje wszelkie przyjemności płynące z jej słodyczy - paradoksalnie dla niektórych jest słodsza niż ...słodka miłość, słodki seks, słodkie owoce, słodkie, zdrowe życie. Wielu oddało jej w hołdzie swoje zdrowie, spokój i libido.
Ponieważ eteryczna, krystaliczna i śnieżnobiała jak wiktoriańska panna młoda księżniczka Sacharoza jest panną sprzedajną i łatwą - wielu zarabia na jej dostępności, żerując na słabościach jej wielbicieli. Jest jak Dama Kameliowa - daje rozkosz, chwilowe szczęście ... a potem smutek. Niektórzy jej adoratorzy nie zdają sobie sprawy z tego, że to właśnie ona odcisnęła na ich czole pocałunek śmierci.
Nie wiedzą także, że jej prawdziwym kochankiem jest ... Książę Nowotwór.....
Straszna rzeczywistość.....

.....................................................................................................

Najpierw krótko, co na temat naszej księżniczki powiedzieli mądrzy Chińczycy. Jest toksyczna - jak wszystkie kurtyzany udające arystokratki - wywołuje zapalenie śluzówki żołądka - skrajnie go przegrzewając, co skutkuje licznymi dysfunkcjami ciała. Jest faktem, że ogrzewa- stąd określenie „cukier krzepi" nie tylko w odniesieniu do poprawy samopoczucia - daje także odczucie lepszego komfortu cieplnego. Sacharoza to kurtyzana podstępna - zakradając się przez żołądek do wszystkich zakamarków ciała po drodze zabiera co popadnie - głównie demineralizuje - cierpią zwłaszcza kości, zęby i to „od środka”. W zasadniczy sposób wpływa na rozwój osteoporozy, próchnicy zębów, poprzez upośledzanie pracy nerek. Wpływa znacząco na wątrobę, wywołując stan rozchwiania psychiki. Docierając do Żołądka od razu atakuje jego Cesarską Konkubinę - Śledzionę.
A przecież to pani Śledziona jest Panią Yin naszego ciała. To ona jako narząd yin Przemiany Ziemi jest strategicznym, osiowym narządem, decydującym o tym, że na planecie Ziemia mamy fizyczne, materialne ciało zbudowane z „ziemi", o tym, że mamy tkankę łączną jak trzeba, o tym, że zakradające się podstępnie w podziale prostym komórki nowotworowe są wyłapywane i likwidowane. Czuwa nad stanem ognistej krwi - przenoszącej wszystkie informacje o naszym Universum - nie ograniczają się one do naszego genetycznego dosieur. A umarłym krwinkom robi należny im pogrzeb.
Księżniczka Sacharoza wchodzi więc do Komnaty Żołądka i od razu wszczyna ferment - rewolucję czyli - fermentuje. Na serio i naprawdę. Czyniąc w nim niepowetowane szkody.
Zamiast sektora trawiącego dające energię węglowodany mamy więc propinację bez stosownych zezwoleń.
W ten to sposób nasz żołądek fermentuje zamiast trawić - kiedy podajemy mu sacharozę.
Ponieważ Przemiana Ziemi jest przemianą kontrolującą nerki i pęcherz moczowy (Ziemia pochłania wodę) - procesy zachodzące w żołądku i śledzionie i wszelkie niedomagania tych narządów wpływają na ten proces kontrolny i powodują, że monitorowane przez Ziemię narządy Wody także nie działają wystarczająco sprawnie - cukier jest obok braku snu podstawowym winowajcą utraty libido przez populację - w taki sposób robiąc sobie chwilową przyjemność małym słodkim co nieco, tracimy o wiele większe przyjemności - przyjemności praktykowania seksu i bliskości z drugim człowiekiem.
Obciążona utylizowaniem cukru Ziemia wpływa znacząco na stan Przemiany Wody - nerek i pęcherza moczowego.
Działający w obszarze nerek spożywany cukier jest przyczyną stanów depresyjnych, obniżenia nastroju, stanów z pogranicza „doła” emocjonalnego.
Na poziomie fizjologicznym wygląda to tak, że Sacharoza, składająca się z dwóch reszt monosacharydowych - D- fruktozy i D- glukozy jest cukrem prostym. Są one ze sobą połączone wiązaniem glikozydowym.
Kiedy cukier ten dostaje się do krwi, na skutek tego, że jest tak prosto zbudowany, następuje natychmiastowe rozbicie na dwie różniące się składem cząstki, które wchodzą do komórek jako paliwo niezbędne do ich działania. Uzyskana dzięki nim energia zostaje zużyta i ...... nie pozostaje nic.
Sam proces trwa krótko, powoduje nagły skok poziomu cukru we krwi, nagłą poprawę samopoczucia, stan quasi - euforyczny, rozjaśnienie umysłu, lepszą percepcję, lepszą kondycję fizyczną ...... i ciach! Koniec tego wszystkiego. Dwie cząstki zostały zużyte, we krwi nie ma natomiast składnika, który uwalniałby następne źródło paliwa, poziom cukru spada ... ale poniżej normy sprzed cukrzanego ekscesu.
Teraz następuje gwałtowny zjazd nastroju - stan hypoglikemii, ciało często się trzęsie, zalewane falami niepokoju, pogorszonego samopoczucia fizycznego i psychicznego. Zmysły gorzej działają, rozchwiana tą sytuacją wątroba wywołuje napad niepokoju. Często idąc ulicą i konwersując mile z kimś znajomym słyszymy - muszę natychmiast zjeść batona - trzęsie mnie .... To klasyczny skutek spożywania cukru - po jednym zażyciu konieczne następne - jak w wypadku narkotyku.
Nierzadko oblewa nas w takiej sytuacji zimny pot.
Sprawy mają się zupełnie inaczej, kiedy żołądek ma do czynienia z wielocukrami - zawartymi w ziemniakach, zbożach - wszelkimi składnikami węglowodanowymi.
Cząstki tych wielocukrów składają się z merów - cukrów prostych połączonych wiązaniami polisacharydowymi. Na skutek trawienia przedostają się one do krwi, a tam powoli, systematycznie utylizowane są do postaci, w której wchodzą do komórki i odżywiają ją. Poziom cukru we krwi nie spada i nie skacze gwałtownie. Insulina pozostaje w normie, podczas gdy w trakcie utylizowania sacharozy następuje jej wystrzał, co jest dla ciała niekorzystne. Osoby spożywające cukier są rutynowo nękane wystrzałami insuliny, co stawia ciało w konieczności skrajnego reagowania na impuls i wyniszcza zmuszaną do nadmiernej pracy trzustkę ze śledzioną.
Na tym nie koniec. Podobnie degradacji ulegają nadnercza, przyporządkowane do Przemiany Wody. Po „zażyciu" cukru (czyli sacharozy) zostaje on natychmiast zutylizowany do poziomu glukozy, której zawartość we krwi drastycznie wzrasta. Dzieje się to nagle, niespodziewanie, niczym rewolucja - burzy gwałtownie subtelną równowagę glukozową we krwi, wypracowaną w konsekwencji spożycia przyjaznych ludzkiemu ciału składników zawierających cukry. Ten zrównoważony poziom został uprzednio dostosowany do poziomu tlenu, jaki znajduje się we krwi. Nagłe pojawienie się glukozy we krwi powoduje równie nagły kryzys równowagi glukozowo - tlenowej. Zaczyna się kryzys ciała, mózg wysyła impuls do nadnerczy, które wystrzeliwują hormonalne „pociski" , mające na celu zwalczenie cukru - trzustka pod wpływem tego ostrzału sama zaczyna strzelać - insuliną. Jej zadaniem jest zmniejszanie zbyt wysokiego poziomu cukru - odwrotnie niż w przypadku nadnerczy, które zajmują się podnoszeniem jego poziomu kiedy potrzeba. Proces ten zachodzi w błyskawicznym tempie, dlatego pod wpływem działania trzustki poziom cukru w ustroju błyskawicznie spada. Tu z kolei znowu muszą się włączyć nadnercza, które ratują sytuację i działają, aby natychmiast przywrócić go do właściwego poziomu. Efektem jest stan wyjątkowy - bo tak tylko określić można stan totalnej, permanentnej mobilizacji, mającej na celu utrzymanie równowagi glukozowo - tlenowej w organizmie.
Efekt - stan permanentnej okupacji obu narządów przez cukier. To nadnercza, to trzustka w stanie ataku i obrony na zmianę.
Nadnercza wyniszczane są systematycznie tą procedurą poganiania batem , która nie ma nic wspólnego ze „zużyciem narządu".
Cierpi trzustka, cierpią nadnercza, cierpi mózg, który poddawany jest falowym uderzeniom cukru. Raz pobudzony, jasny, w stanie euforycznym, potem nagle po spadku jego poziomu ospały, otępiony, podatny na halucynacje. Poruszanie się i myślenie sprawia kłopot. Nastroje są zmienne, pojawia się „dół".
Opisywane przeze mnie perypetie naszego romansu z jej wysokością Księżniczką Sacharozą to tylko niektóre aspekty utraty zdrowia, o których się mówi.
Cukier działa jak narkotyk i jest po alkoholu i papierosach trzecią substancją pod względem negatywnych skutków działania i tempa uzależniania od jej pobierania.
Warto wspomnieć o skutkach polegających na nadmiernym rozmnażaniu się bakteryjno - drożdżowego organizmu - Candida Albicans. Grzyb ten wskutek odżywki jaką stanowi cukier rośnie i produkuje alkohol fizjologiczny, gazy, wzdęcia. Normalnie bierze on udział w utylizowaniu resztek cukru, pomagając stabilizować równowagę glukozową. Kiedy poziom cukru jest ponad normę, ta rola ulega zmianie - poprzez namnażanie się szkodzi nam ewidentnie. Może powodować perforację jelit, bóle głowy, tachycardię po posiłku.
Poza Candidą cukier pojawiając się w krwioobiegu i organizmie zaczyna odżywiać także inne, niekorzystne dla ciała bakterie.
Wiadomo także, iż zabiera on ciału witaminę „B".
Praktycznie cała populacja jest uzależniona od „zażywania" cukru.
Jego nagłe odstawienie powoduje szok dla ciała, gwałtowny spadek mobilności, dyskomfort, pogorszenie widzenia, słyszenia - spadek koncentracji.
....................................................................................................
Jak zerwać z toksyczną Księżniczką Sacharozą, bo przecież mariaż z „podrabianą " arystokratką, wysadzającą z siodła inne damy, prawdziwie królewskiej krwi - jest bezsensowny.
Można to zrobić jednym cięciem. Cukier uzupełniać sałatkami owocowymi, słodkimi owocami, rodzynkami, daktylami, „prawdziwymi" wyrobami cukierniczymi - czyli tym, co posłodzone bakaliami, miksem daktylowym - ciastka, ciasteczka, farsze - wszystko na bazie daktylowego miksu lub zmielonej i zaparzonej wrzątkiem do konsystencji powidła masy żurawiny.
W ruch mogą iść wszelkie słodkie owoce - pod warunkiem, że zostaną odpowiednio domyte, jeśli kupowane są w sklepie.
Wspaniale zdają egzamin figi, suszone śliwki (uważamy na antypleśniacze, szukamy produktów nie siarkowanych).
Można zrobić to łagodnie, rozkładając to przerwanie na kilka, kilkanaście dni, nawet dwa tygodnie.
Lepsze to, niż nic - jakiś czas jeszcze ciało musi pracować w zbyt wytężony sposób, ale już blisko końca.
Zmniejszamy porcje cukru, zmniejszamy pojadanie słodyczy, zastępując je owocami i ekologicznymi produktami „cukierniczymi" nie zawierającymi sacharozy.
Polecam galaretki owocowe - zalewamy sałatkę owocową agarem i gotowe.
Możemy dosładzać sałatki owocowe ananasem zawierającym bromelinę, która odpowiada za przyswajanie białek i ... pomaga spalić zbędny  tłuszcz. Zawiera także serotoninę, która wprawia nas w szampański nastrój - nic to, że Princesa Sacharoza emabluje akurat innego osobnika. Nas - po użyciu ananasa, mającego także istotne znaczenie przeciwzapalne i stosowanego w krajach pochodzenia jako ważny lek - ta niewierność Kurtyzany - Hohsztaplerki już nie rusza.
...................................................................................................
Więc do boju o zdrowie, godność i własną piękność.
Plastikowe kremy do ciała- do kosza.
Zamiast płacić za białe pończoszki rzekomej princessy - kupmy sobie własne i epatujmy nimi, brykając w dobrym nastroju z inną/ym partnerem/ką dzięki odzyskanemu libido.
 
 
Pozdrawiam serdecznie

Wiola Grigorijew

 

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Dziennik Postu Daniela na żywo – 3. Tydzień





Dziennik Postu Daniela na żywo – 3. Tydzień




To już półmetek? Niemożliwe, tak szybko? Widocznie nie tak bardzo dał mi w kość ten "reżim"! Faktycznie: jem kolorowo, same smaczne rzeczy, a w dodatku zaczyna się ocieplać.

Zaczynam szaleć z deserami: różne sałatki owocowe, nawet lody (wystarczy zmiksować owoce, wylać do miseczek, zamrozić). Trzeba je skrobać łyżeczką, ale są pyszne. Tak właściwie jest to sorbet, ale zdrowszy, bo nie zawiera ani cukru, ani aspartamu, czy też innych genialnych wynalazków. Można także robić galaretki - owocowe i warzywne, oczywiście, na agarze.

Tym razem swoje prezentacje chorobowe urządziły mi stawy. Co ciekawe, nie był to ból, który utrudnia ruchy czy nawet chodzenie. Czułam jakby zaledwie informację o obecności bólu w ciele.

Zdarzył mi się jeden dzień, kiedy obudziłam się z bólem głowy i natłokiem myśli: Mam wszystkiego dosyć, nie dam rady! Te czarne myśli znalazły nawet ujście w nagłym wybuchu rozdrażnienia. Na szczęście stan ten trwał przez niecały dzień.

Jak napisałam wyżej, odpowiada mi ten sposób odżywiania, lecz nie oznacza to braku pokus, w końcu organizm wyraża na różne sposoby swój niepokój z tego powodu, że nie dostarczam mu kawałka chleba razowego czy kaszy gryczanej. Staram się nie przechodzić koło piekarni. Nie wchodzę też do marketów, gdzie pieką pieczywo na miejscu...  Czasem, jeśli jednak zdarzy się, że wciągnę w nozdrza zapach piekącego się pieczywa razowego, czy drożdżowca, po który czasem sięgałam, mówię sobie: To jest plastikowe! Nie do jedzenia. A zapach jest sztucznie sfabrykowany!

Zauważyłam także, że od niektórych pokarmów odrzuca mnie mocno: zapach grilla sąsiadów to istna męczarnia, tym bardziej, że mięsa nie jem już od bardzo dawna. Drażni mnie też zapach kawy, chociaż rzadko ją piłam, no i jestem wyczulona na obecność nadmiaru pestycydów i nawozów sztucznych w owocach i warzywach.

Energii mi nie brakuje, ale nie forsuję się, po prostu nie mam ochoty na ekstremalne wysiłki.

Stan skóry poprawia się bardzo szybko, organizm spala tłuszcz, rozbija grudki cellulitu (ciekawe, czy uda się tak do końca?!), ale w przeciwieństwie do diet wyszczuplających, skóra się „wciąga”.

Najcudowniejsze jest to uczucie sprawności i lekkości oraz stan zadowolenia, tak jakby mój duch dawał mi do zrozumienia, że teraz dobrze się czuje z moim ciałem. Bo tak to odbieram!

Pozdrawiam serdecznie

Anna Małgorzata Bogusz

czwartek, 13 czerwca 2013

Z cyklu bajki Matrixa: sojowe komety i Pilot Pirx.









Z cyklu bajki Matrixa: sojowe komety i Pilot Pirx

....Pirx - siedział zamyślony przed bulajem swojego kosmicznego bzika, kiedy nagle zauważył w dali Mlecznej Drogi jakieś dziwne, nieregularne kształty, których trajektoria lotu dziwnie przypominała trasę jego służbowego lotu.

Robot stojący obok niego nagle zaczął przestępować z nogi na nogę i chichocząc cichutko podśpiewywać monotonnie: soja, soja... la la , soja , soja , la la.....

- Co u licha ?

Spojrzał na niego z dziwnym wyrazem twarzy, ale robocik najwyraźniej ubawiony sytuacją nie poprzestawał. Na jego lateksowej twarzy błąkał się filuterny uśmiech nawiedzonego mechanola...

Pirx oniemiał - ta głupia maszyna, nie dość, że doprowadziła ostatnio do zderzenia środy dziadka Lema z piątkiem biskupa Kurii Metropolitalnej Kraju Lachów, to jeszcze teraz drze z niego łacha ....

- Co jest, stary ? - powtórzył zniecierpliwiony.

- No soja !!!!! Wykrzyknął w jego ucho cyborg, nie przejmując się ilością decybeli, które wyartykułował.

- Matma z Solaris podsyła nam kotlety sojowe.

Zniżył głos do szeptu.

No i co ? Pirx nie krył zniecierpliwienia.

- W Cyberiadzie już tego nie jedzą - robot zrobił kokieteryjną minę - mmmm... na Ziemi żaden szanujący zdrowie obywatel planety też tego nie robi ...

- Zostały jeszcze bajki robotów, ale tam już też chyba wiedzą....., bo w  „Głosie Pana” były na ten temat pewne wiadomości....

Były, były - zapewniam was moi drodzy, nie tylko „Głos Pana”, ale wiele wiele innych źródeł pozycjonuje miejsce soi w jadłospisie, odnosząc się do jej wartości odżywczych, działania na organizm ludzki i skutków ubocznych jej spożycia w rozpowszechnionej formie „niby – mięsa”, używanej zwłaszcza przez wegan i wegetarian.

Temat jest zasadniczo krótki - lansowana jako niby - mięso soja (swoją drogą, po co wegetarianinowi i weganinowi niby - mięso ?) od 4 tysięcy lat służy w Azji jako karma dla zwierząt i takie ma zastosowanie.

Azjaci nie konsumują kotletów sojowych, gulaszu sojowego, pulpetów sojowych itd. itp.

Używają w celach spożywczych jedynie fermentatów soi - tofu (zwłaszcza Japonia) i sosów sojowych.

Oba produkty powstają w wyniku fermentacji, która uzdatnia soję na tyle, że przechodzi ona przez układ pokarmowy i jest „utylizowana” bez większych strat dla gospodarki energetycznej ludzkiego ciała. Zwłaszcza sos sojowy, który jest roztworem takiego fermentatu (mówimy tutaj o oryginalnym produkcie, a nie toksycznych, pełnych chemii oszukańczych podróbkach).

Procesowi fermentacji poddano soję za czasów panowania w Chinach dynastii Zhou - 1134 - 246 pn.e.

Powstały wówczas takie produkty jak miso, natto, tempeh no i oczywiście - sojowy sos.

Chińscy naukowcy - najprawdopodobniej w II wieku p.n.e. odkryli, że sojowe pure można poddać działaniu siarczanu magnezu lub siarczanu wapnia i otrzymać w jego wyniku twaróg sojowy.

Kierunek ich działań nie był chyba przypadkowy.

Reklamowana, promowana i lansowana od kilkudziesięciu lat jako cudowne panaceum na głód, niedożywienie, starość i brak witalności soja jest w swojej podstawowej postaci poważnym zagrożeniem dla układu pokarmowego i zdrowia człowieka.

Proces fermentacji powoduje, że substancje te w znacznym stopniu przechodzą do serwatki w trakcie fermentacji, co sprawia, że masy sojowe po takim zabiegu stają się od nich „w jakimś stopniu wolne” - lecz nie całkowicie.

Mówiąc jasno powoduje zablokowanie przyswajania białek przez ustrój i to na okres kilkudziesięciu godzin - nawet około 3 dób.

Chińczycy nie konsumowali niefermentowanej soi, ponieważ zawiera ona wiele takich  „antypokarmów” i toksyn groźnych dla ustroju człowieka, jak chociażby wymienione inhibitory.

Nie są one jedynym „grzechem” soi jako pokarmu dla ludzi i zwierząt.

Soja zawiera także hemaglutyninę - substancję, która zlepia krwinki.

I tutaj także nie koniec - jest ona inhibitorem wzrostu dla człowieka.

Znowu nie tylko - doświadczenia robione na szczurach i innych zwierzętach wykazały u nich identyczny proces.

Widoczne stało się ponadto nienaturalne powiększenie organów wewnętrznych u testowanych zwierząt.

O czym się nie mówi, ale co już się wie w „kołach naukowych”,  zwiększenie wzrostu drugiego pokolenia Azjatów - zwłaszcza Japończyków w USA - wiąże się nie jak się ogólnie uważa z konsumpcją mleka i nabiału ale... .ze zmniejszoną podażą soi w diecie.

Soja jest produktem organicznym, charakteryzującym się jednym z najwyższych poziomów związków fitynowych w swoim składzie. Związki te powodują blokadę przyswajania podstawowych dla ustroju człowieka pierwiastków - magnezu, wapnia, miedzi, cynku, żelaza.

U dzieci i dorosłych stale konsumujących duże ilości soi występują ich znaczne niedobory. Skutki braku magnezu, wapnia, żelaza znają wszyscy - nie są przed nami ukrywane. Inaczej jest ze strategicznym cynkiem, na temat którego mówi się oględnie, mówiąc niewiele - w kontekście faktów, których praktycznie nikt nie zna, ponieważ mają strategiczne dla Kierowników Matrixu znaczenie. Otóż bagatelizowany nieomal cynk jest koniecznym elementem rozwoju mózgu i układu nerwowego - nazywany jest w kołach znawców przedmiotu „pierwiastkiem inteligencji”. Jest składnikiem wielu enzymów biorących udział w procesie syntezy białek w naszym organizmie. Bierze udział w kontroli poziomu cukru w naszym organizmie, chroni przed cukrzycą i dba i sprawność układu rozrodczego.

W tej sytuacji jest chyba dla Was jasne, dlaczego Matrixerzy tak nam wciskają soję. Potrzebują zrobić z nas idiotów - obecny stan rzeczy już im nie wystarczy - idiota jest bardziej skutecznym wrogiem siebie niż otumaniony, ogłupiony i przestraszony działaniami Matrixu przeciętny człowiek, w którym kołaczą jeszcze jakieś mechanizmy samozachowawcze i nie do końca odpowiada mu rola leminga.

Współcześni „Bogowie spożywki” pracują nadal intensywnie nad uzyskaniem wyizolowanych protein soi. Stosowane są one we wszystkich produktach spożywczych sojopochodnych –     w procesie produkcji soja jest poddawana działaniom alkaliów, potem kwasów, rozpylana i suszona. W czasie suszenia chodzi o zmniejszenie ilości inhibitorów enzymów przyswajania białek. Jednak wysokie temperatury powodują, że denaturują się inne, korzystne proteiny soi, stają się one bezużyteczne.

Używanie barwników, środków dosmaczających, glutaminianu sodu i innych substancji powodujących, że produkty sojowe stają się smaczne dla człowieka, mimo iż nie są takie w naturalnym stanie, pozostawiam bez komentarza - tak się robi ze wszystkim, co sprzedaje się nam jako jedzenie, choć nie nadaje się, żeby to jeść. Norma.

Soja zawiera toksyczne dla człowieka izoflawony, ma działanie wolotwórcze i zaburza czynności tarczycy, co dowiedziono w szczegółowych badaniach, ale w trakcie „wojny o soję” w USA dokonano wielu oszukańczych zabiegów na dokumentacji działania soi i wyniki przeszły bez echa a soja uznana została przez FDA za produkt wysoce zdrowotny .... o zgrozo.

Tysiące - może wiele tysięcy kobiet włączyło do diety soję jako ochronę przed rakiem piersi nie wiedząc, że w istocie zawarty w niej genistein stymuluje komórki do procesu ich złośliwienia, a u kobiet spożywających wyizolowane proteiny sojowe występuje rozrost komórek poprzedzający stany złośliwe.

Ludzie Matrixerów, ich kupieni pseudonaukowcy stosują wobec nas klasyczny sposób  „sprzedawania lodu Eskimosom” - tyle tylko, że nie chodzi o lód, ale... o raka. Handlują „rakiem” jako „lekarstwem na raka”. Napędzają kapuchę do kieszeni „swoich” lekarzy, do kabzy lobby farmaceutycznego, przerzedzają populację - już „przygotowaną” spożyciem soi oraz innych toksyn do upośledzonej rozrodczości. Na tym ostatnim upośledzeniu przedsięborczy  Matrixerzy także potrafią nieźle zarobić. Ale to inna bajka.

...w 1991 roku japońscy naukowcy odkryli, iż substancje powodujące powstawanie wola tarczycy i izoflawony zawarte w soi to... te same związki.

Dowiedziono także, że karmienie niemowląt produktami zawierającymi produkty sojowe powoduje ....przedwczesne dojrzewanie u dziewcząt - u trzylatek zaobserwowano procesy typowe dla pokwitania dziewcząt - formowanie się piersi i owłosienie łonowe. U chłopców zaburzenia hormonalne, powodujące w skutkach trudności z formowaniem się „męskiego mózgu”, męskiego sposobu zachowań. Karmienie niemowląt i dzieci płci męskiej skutkuje w konsekwencji epidemią problemów z nauką , która przybiera już katastrofalne skutki - ale o tym się nie mówi .......

Matrixerzy uważają nas za owce - przeznaczone do strzyżenia i na śmierć. Owce nie mają nic do powiedzenia.

Są jedynie przedmiotem obrotu... kontrolowanego od jakiegoś czasu rytmem sojowego bluesa.

.............................................................................................

...Anihiluj! Pilot Pirx nieomal wrzasnął na cyborga - zapatrzonego w rosnące w bulaju kosmicznego bzika sojowe meteory. Robot zawahał się chwilkę .... jego maszyni mózg coś analizował. Jakby się jeszcze zastanawiał i żałował minionego smaku. Pirx wpadł w tym momencie w szał. - Durna blacho! Wysyczał - odwracając się krewko w jego kierunku. - Jeśli natychmiast nie zrobisz tego, co ci mówię, każę wymienić twoje podzespoły na kulinarne i oddam cię na pierwszej napotkanej planecie do Małej Gastronomii!!! Podzielisz los zużytego piekarnika i innego złomu!!! Przekonany ostatecznym argumentem mechanol nie dał się dłużej prosić i z jękiem przerażenia w robocich oczach nacisnął spust ..... Potem wyszeptał jeszcze tylko:

- Szkoda legendy...

I skończyła mu się bateria.    
                
Wiola Grigorijew                     

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Uroda : czyli skalpel Daniela


Uroda : czyli skalpel Daniela 
 
 


Wszyscy pragniemy być piękni...
Dobrze mówię - piękni - nie ładni, nie śliczni - słowo piękny wiąże się z pewną klasą, elegancją, formatem. Piękno zawiera w sobie harmonię i wielkość przyrodzoną istocie Ludzkiej jako Pięknej, Wspaniałej, Odważnej Duszy, która zdecydowała się zstąpić z Niebios do Matrixu.....

I jesteśmy.
Jednak często nasze piękno zostaje stłamszone, sponiewierane i odesłane w kąt z powodu realiów Matrixu - ciężkiej walki o byt, o zrozumienie przez najbliższych, godność własną, dach nad głową.
Demiurgowie tego Wesołego Miasteczka, do którego wykupiliśmy drogi bilet robią wszystko żebyśmy zostawili im więcej pieniędzy niż warte jest to przedstawienie, jakie nam proponują.

To właśnie w tym celu wymyślają toksyczne jedzenie, trujące i zabijające leki, zniewalające psychicznie kuromysła w rodzaju: telewizja, radio, piorące umysł reklamy.
Jednak ich zdolność przewidywania jest iście szatańska.

Wiedzieli i wiedzą, że mamy potrzebę piękna.

Dlatego programują populację na coraz to nowe „wyglądowe" mody. Raz jest to osławiony „złoty lotos" - stopa długości 12 cm, złamane w ciężkich, trwających kilka lat katuszach kości śródstopia, podwinięte i wciśnięte w spód stopy jej palce, jednym słowem całkowicie nienaturalne, chore, butwiejące a nawet odpadające na starość elementy ciała. Innym razem - także chiński wymysł - podcięte ścięgna Achillesa u arystokratek, które przecież nie mogą chodzić na własnych nogach, bo są zbyt szacowne i delikatne. Masakra.

Albo wychudzone, ascetyczne, smukło-asteniczne średniowieczne piękności, figurki z układem ciała w linii „S" - pogłębiona kifoza skombinowana z pogłębioną lordozą i może jeszcze skoliozą - kto to wie..... bladolice, pozbawione „chi ", więdnące w ramionach mięśniaka - rycerza ...

Albo jeszcze lepiej - zakute w gorset XV - XVI - XVII - i XVIII - wieczne panny. Z przemieszczoną wątrobą i wewnętrznymi narządami.

Ofiary zemsty płuc w postaci omdleń oraz odwetu wątroby rozwścieczonej do niemożliwości tym uciskiem - w postaci ciężkich migren.

I my dzisiaj mamy swoje wyglądowe fobie - które w końcu nie są niczym innym jak tylko dążeniem do niebiańskiego piękna nawet, w naszym wykonaniu żałosnym.

Wyskubane i tępo namalowane tłustą, czarną kreską brewki - śmierć dla nerek - nie znoszących energetycznie ich depilacji.
 
 
 

Trzęsąca galaretka na udach - nawet u panów .

Ostatnio wyczytałam, że to gromadzenie się tłuszczu w nieregularnych grudach i „łachach" (to od łachy piasku) to .... genetyczna konieczność w przypadku kobiet - nawet jeśli mają naście lat i podobno wiąże się z koniecznością przetrwania dla dobra ciąży i potomstwa.

Jeśli tak, jeśli to wszystko, łącznie ze zmarchami żołądka, jelita cienkiego i trzustki na czole 17-letniego człowieka - więc jeśli to wszystko norma, to dlaczego w takim razie istnieje taki pęd, żeby to zmienić i uzyskać wygląd „niegenetyczny”, czyli: nogi bez puddingu na udach, twarz bez zmarszczek, dłonie bez przebarwień, brzuch bez balkonu albo dwóch i trzech - biust na baczność zamiast jak u słynnych figurek paleolitycznych Venus.....

Skąd u nas taka głupia i bezsensowna maniera?
 
 

Skąd wzięliśmy ten głupi archetyp - człowieka harmonijnego, zwinnego, o pięknej, lśniącej skórze, mocnych włosach, mocnych, ale smukłych mięśniach, pełnej wdzięku twarzy o regularnych rysach, długiej, osadzonej pięknie szyi i foremnych ramionach ?

Czyżby z ucha ?

Nie, to jest nasza prawdziwa genetyka.

Jesteśmy prawdziwie piękni i dopóki nasze ciało żyje razem z nami,  zawsze, nawet w najtrudniejszych warunkach życiowych mamy taki luksus, którego żaden furer tego Matrixu nie jest w stanie nam odebrać, jeśli tylko mamy do dyspozycji owoce i warzywa ...czyli możemy zrobić „Post Daniela”.

Skalpel Daniela tnie jak laser- podciąga jak najlepszy hak, popuszcza największe zmarszczki, odbarwia najbrzydsze plamy, bo ten fizjologiczny odmładzacz - jakim niewątpliwie jest Post Daniela, trafia w samo sedno tych degeneracyjnych zmian.

Energia zaczyna krążyć w meridianach bez zakłóceń, dlatego puszczają wszystkie powierzchniowe przykurcze na ich trasach, czyli zmarszczki - śluz, piaski, kamienie zostają zutylizowane do najdrobniejszej postaci i wydalone - odciążając organy, które często przez to pozbywają się ucisku w sensie dosłownym. Żołądek mówi – no nareszcie - skoro tak dobrze mnie traktujesz - zlikwiduję tę paskudną fałdę policzkowa, którą Ci zafundowałem - i podskakuje wesoło - czasem przedtem musi trochę pojęczeć cichutko w kąciku - w trakcie autoregulacji - ale opłaca się - w końcu jest zadowolony. Tańcząca z radości wątroba krzyczy - jestem zadowolona! Jestem zadowolona! - Unieważniam lwie zmarszczki wściekłości pomiędzy twoimi brwiami, resetuję twoje migreny, pogadam z barwnikami - każę im uprać plamy na twojej twarzy i rękach - już mi się nie podobają - dość psychodeli!

Sfrustrowany do tej pory pęcherzyk żółciowy pomrukuje - skoro tak dobrze mnie traktujesz, likwiduję twoje kurze łapki - nie zamierzam bawić się w kamieniołom - jestem przecież lekki i pełen wigoru.

Tkanki krzyczą: rewolucja, rewolucja! Precz z wszystkimi detergentami, toksynami, śluzami i innymi niepożądanymi gośćmi - jesteśmy czyste jak białe primabaleriny.

Skóra wcale nie jest zdziwiona - mówi - jak mnie dobrze traktujesz, to mnie masz - mogę być zawsze młoda.....

Całe twoje ciało spogląda na ten chory Lunapark z autentycznym zdziwieniem - widząc wygibasy, które czynisz, smarując się jakimiś odjechanymi kremami, katując się chorymi dietami, ćwicząc do upadłego zamiast dla relaksu, mówi Ci : Hej, koleżanko/kolego - po co Ci to wszystko i te gigantyczne wydatki na rzecz utrzymywaczy Matrixu ? Wystarczy ... darmowy albo prawie darmowy Post Daniela.

.... I ma rację
 
 

Post daniela to całkowita autoregulacja.

To całkowita regeneracja - pomaga z dużym stopniem skuteczności leczyć nawet najcięższe, nie dające się leczyć choroby.

Zwraca młodość, odebraną przez procesy degeneracyjne spowodowane różnymi czynnikami - zwłaszcza żywieniowymi i psychosomatycznymi. Odnawia wszystkie naturalne, przypisane naszej matrycy genetycznej procesy, przywraca prawidłowe podziały komórkowe, procesy autoregeneracji, które nie zachodzą, kiedy ciało dostaje „papu" i to „papu" jest byle jakie.

Przywraca procesy prawidłowego i szybkiego namnażania się zdrowych tkanek w chorych miejscach.

Nasze ciało jest doskonałym perpetuum mobile.

Post Daniela to potwierdza i pokazuje.

Skóra staje się młoda, tkanka łączna sprężysta, stawy elastyczne i ciche, wzrok ostry, libido .... wraca na swoje miejsce.... czyli jest. Włosy i paznokcie zaczynają dochodzić do formy. Ciało przypomina sobie, jaki jest jego właściwy kształt. Jarzyny wykonują liposukcję, woda nawilża, sen dodaje blasku, odpoczynek sprawia, że czujemy się jak młode lwy. Powraca błysk w oku bez kropli weneckich.

Więc poddaj się bezkrwawej operacji dra Proroka Daniela - on sam był i jest dla potomnych autoreklamą dla siebie – „Biblijnym Męskim Ciachem" - możesz to sprawdzić, wystarczy, że trochę poczytasz. Dziś jeszcze możesz do tej lektury założyć okulary ... jeśli jednak się zdecydujesz, optyk najprawdopodobniej już nie będzie Ci aż tak potrzebny.

Wystarczy, że skorzystasz z oferty Biblijnej Kliniki Chirurgii Plastycznej.

Wiola Grigorijew

Dziennik Postu Daniela na żywo – Tydzień drugi







Dziennik Postu Daniela na żywo – Tydzień drugi
No tak! Już jedna trzecia trasy za mną, a ja czuję że dla mnie ten sposób odżywiania przestaje być czymś, co odbiega od codziennej normy. Chyba już się przyzwyczaiłam.

Ten tydzień nie był łatwy, ponieważ w okolicach wtorku aż do czwartku dawały swoje recitale narządy, które kiedyś przechodziły przez jakieś stany zapalne. Jednak nigdy nie nazwałabym tych epizodów objawami chorobowymi, było to bowiem tak, jakby ktoś przypominał mi: „Pamiętasz, jak to cię bolało? Pamiętasz jak nie mogłaś chodzić?”, itd.

Wiedziałam, że mój organizm jakby cofa się w czasie, jeśli chodzi o jego stan zdrowotny, a te drobne dolegliwości są mglistym przypomnieniem tego, co kiedyś się działo.

Cieszy mnie ten sposób odżywiania, jem według mojej rachuby nawet całkiem sporo, ponieważ nie chcę dopuszczać do uczucia głodu i typowego dla osób na diecie pełnego żałości spojrzenia na talerze innych domowników pełne, jakże smakowicie pachnącego wtedy, „zakazanego” jedzenia. Ale wystarczy stale mieć pod ręką jakieś warzywka czy niesłodkie owoce, aby jedzenie bądź niejedzenie czegoś nie zaprzątało nas zbytnio.

Faktem jest, że temperatura na dworze i w mieszkaniu nie sprzyjała takiemu reżimowi jedzeniowemu, byłam częściej czcza i musiałam jeść więcej gotowanych warzyw, poza tym robiłam sobie kompoty z sałatek owocowych, oczywiście – bez cukru. Jakieś grzeszki? Ależ oczywiście, nie nadaję się na wzorzec w Sèvres: jakieś morele suszone czy takież śliwki oraz lekkie zmaganie z sobą, czy do tej sałatki z buraczków nie dołożyć jednego, takiego maluteńkiego przecież kartofelka z porcji męża? Pomyślałam jednak, że nie warto, zbyt wiele uzyskałam już po dwóch pierwszych tygodniach, by podjadać „na lewo”

Konkretne pytanie: Co uzyskałam?

Podbudowałam się moralnie, bo wytrzymałam i wiem, że dalej już pójdzie.

Skończyły się zatruwające mi życie bóle w stawach. Przedtem, po moich dwóch kilkumiesięcznych epizodach z silnymi bólami stawów biodrowych, które na długo unieruchomiły mnie w domu, musiałam schodzić ze stopni schodów na pięty, tak sztywne          i bolesne stały się stawy kolan i stóp. Myślałam już, że muszę się z tym pogodzić. Wysiadanie z autobusu czy tramwaju odbywało się z kurczowym trzymaniem się poręczy i ostrożnym stawianiem obolałych stóp. Zero elastyczności! Pomijam to, że stopy były spuchnięte, ale z tym uporał się już pierwszy tydzień postu. Teraz ze schodów zbiegam leciutko i nie tupię jak jeż, wchodzę też bez wysiłku, chociaż czasem odczuwam lekkie osłabienie, kiedy długo jestem na mieście i w związku z tym nie jem.

Ciało stało lekkie, elastyczne, zręcznie lawiruję po mojej ciasnej kuchni. Stałam się dużo sprawniejsza. Sam fakt, że swobodnie się poruszam, daje mi mnóstwo radości. Codziennie mam potrzebę przejścia paru kilometrów piechotą i cieszy mnie to.

Patrzę w lustro i widzę jakby młodszą kobietę. Przyznam się (wybacz, Wiolu!), że nie bardzo wierzyłam, że mogę jeszcze cofnąć objawy starzenia się organizmu, ale coś jakby zmarszczek mi ubyło, twarz nie jest już tak blada. Oglądam te zmiany z lekkim niedowierzeniem, ale skoro się pojawiły, to chyba jednak jest to możliwe, by cofnąć owo skłanianie się organizmu ku jesieni...

I jeszcze jedno, czyli przyczyna, dla której podjęłam ten post, robiąc tym samym przysłowiowy rzut na taśmę: zakończył się nieustanny alert organizmu, że „coś nie jest w porządku”(bo faktycznie tak było). Budziłam się rano z tym uczuciem i chodziłam mocno niespokojna. Teraz widzę, że mam szansę na uzdrowienie najbardziej dokuczliwej dolegliwości. I to się dzieje właśnie teraz. Niech się dzieje. Z optymizmem robię "ciąg dalszy".

Pozdrawiam serdecznie

Anna Bogusz

 

 

sobota, 8 czerwca 2013

Z cyklu bajki Matrixa :... czyli Galaktyka Mlecznych Bzdur .....




Z cyklu bajki Matrixa :... czyli Galaktyka Mlecznych Bzdur .....


 

Był sobie raz Bóg, który stworzył Matrix, zwany Wszechświatem, a że był sobie (i jest!) Bogiem akuratnym upstrzył ten wszechświat galaktykami, mgławicami i supernowymi - gdzieniegdzie rzucił czarną dziurą jak starą drożdżówką z makiem.... czasem posypał ten placek planetoidami i gwiezdnym pyłem.... jak bańki z nosa puszczał planety i plotki o tym, że są jedyne i niepowtarzalne, a z zamieszkujących je istot darł sobie po prostu "łacha" , żartując, że są jedyne w tym Matrixie ..... no tak przynajmniej dyktował do protokołu.... Co ? Że nieprawda ?

Nie wierzycie ?

Jesteście oburzeni tymi smalonymi dubami, które wam plotę ?

Na stos ze mną za obrazę Pana, Matrixu i całej Imprezy?

Hola !!!

A innym kłamać wolno i to permanentnie? Podle, podstępnie, cynicznie i z wyrachowaniem? Waląc słowem i reklamą jak z armaty w zdrowie populacji? Dla kasy i władzy, bo seksu to raczej z tej imprezy nie będzie ...

Rzecz się tyczy ... nabiału....

Koniec bajki .... reszta czyli to co poniżej, to fakty.

Jako beneficjenci matrycy genetycznej uformowanej około 2 miliony lat temu nie mamy genetyki pozwalającej spożywać nam nabiał. Jesteśmy ofiarami nabiału. Zresztą nie tylko my, ale o nas rzecz najpierw. Żeby zmienić tę genetykę potrzebowalibyśmy 200 000 pokoleń, czyli około ... 4 milionów lat. W tym momencie staje się dla Was zapewne zupełnie jasne, dlaczego w tak piorunujący sposób szerzy się epidemia chorób autoimmunologicznych - chorób cywilizacyjnych. Chorujemy ... od jedzenia nabiału i mięsa w gigantycznych ilościach, cukru i zapijania tego wszystkiego herbatą i kawą , napojami gazowanymi oraz zajadania innymi świństwami, o których będzie w następnych bajkach.

Genetyka sprzed 2 milionów lat nie pozwala nam z dnia nadzień na karmienie się czymś, czego nasza matryca genetyczna w ogóle nie przewiduje.

5, 10, 50 lat to w kontekście 2 milionów lat nawet nie mgnienie oka.

Jesteśmy ssakami.

Czy znacie jakiegoś innego ssaka, który w dorosłości popija mleko?

Zapewne tak, kot i pies - dlatego pojone mlekiem chorują, a weterynarze załamują ręce, prosząc ... niech mu/jej Pani nie daje mleka ....

Jak sami wiecie z doświadczenia kot i pies, czyli ssaki - w dorosłej postaci karmione mlekiem także chorują - choć mają często do niego upodobanie, (ale nie zawsze) i nawyk jego picia, który nie został w odpowiednim momencie wytłumiony.

Najdziwniejsze jednak (czyżby rzeczywiście ) jest to, że nasza stara znajoma, zasłużona karmicielka ludzkości - krowa ......w postaci dorosłej w ogóle nie pije swojego mleka.

Czemu więc my to robimy ?

Z nawyki, z braku innych nawyków, z braku innego pożywienia (też się zdarza) .

Ale najczęściej z powodu ciągłego, totalnego, permanentnego i kłamliwego wprowadzania nas w błąd (czyli opowiadania nam bajek) na ten temat.

Co się za tym kryje ? Kasa - jak zwykle.

Elity robią gigantyczne pieniądze na tym, że ludzie piją mleko i jedzą jego przetwory, wywołując u siebie tym samym przewlekłe, zwyrodnieniowe, nie dające się w żaden sposób leczyć choroby.

Dlaczego ? Dlatego, że .... są one leczone przez szacownych medyków medycyny szkoły wiedeńskiej ... dużą ilością mleka w diecie.

Światowa Organizacja Zdrowia już wiele lat temu biła na alarm z powodu chorób stawów i kości oraz innych, o charakterze zwyrodnieniowym, spowodowanych spożyciem mleka. Szczególnie wysoki poziom tych chorób występuje w krajach nordyckich i u Anglosasów. Celują w popijaniu białego płynu - i do tego na ogół - o zgrozo - na zimno.

Człowiek jako gatunek nie jest do tego w ogóle dostosowany.

Możemy pić mleko matki - do 4 roku życia - potem tracimy zdolność do jego przyswajania - włączają się inne procesy pobierania potrzebnych składników z otoczenia - nie z mleka.

Mleko krowie (i nie tylko) oraz jego przetwory są obok mięsa najsilniejszym alergenem dla homo sapiens. Nikt tego jednak nie zauważa, szacowna medycyna konwencjonalna nastawiona jest bowiem na leczenie objawu a nie przyczyny i bardzo często się zdarza, że gdy powiązanie przyczyny i objawu jest ewidentne - traci ona ostrość widzenia - z powodu pieniędzy płaconych przez chorych ludzi za odbierające im zdrowie jedzenie - i kupowane w konsekwencji choroby leki.

Mleko krowie, kozie i każde inne, które nie jest mlekiem matki ludzkiego dziecka ma całkowicie inny skład chemiczny, strukturę białek, wielkość i budowę cząstek.

Proporcje i rodzaje cukrów zawartych w mleku kobiecym i zwierzęcym są inne - wielkości cząstek mleka różnią się znacznie.

Skutkuje to tym, że mleko kobiece wchodząc do układu pokarmowego jest trawione przez dziecko normalnie, mleko każdego innego ssaka jest tylko jego niedoskonałym substytutem. Matryca, jej metabolizm to precyzyjne mechanizmy.

Reaguje na takie różnice powolnym wprowadzaniem ciała w stan choroby, tym większej im więcej nabiału i obcego mleka ciało to otrzymuje.

Obce mleko - zwłaszcza krowie ma dużo mniejsze cząstki niż mleko kobiece - dodatkowo ulegają one obkurczeniu w wyniku pasteryzacji i homogenizacji. Degradują się także chemicznie pod wpływem dodawania do niego trujących substancji - powstaje wynik w postaci UHT ....

Zmniejszenie wielkości cząstek wprowadzanego do ustroju mleka wiąże się z tym, że jelita, mające postać siatki „przepuszczają" te mniejsze cząstki, nie trawiąc ich, w procesie przenikania do krwi.

Mamy więc we krwi niestrawiony nabiał.

Łatwo sobie wyobrazić, jak to działa.

Zauważcie, że nawet alkohol, który dostaje się do krwi, poddany jest procesowi trawienia - choć trwa to krótko.

Inaczej jest w wypadku takiego zminimalizowanego w zakresie wielkości cząstek mleka, mamy mleko we krwi zamiast .... krwi.

Obce białko, agresor, wywołujący stan alarmu w organizmie.

Tak jak w wypadku mięsa, ciało reaguje leukocytozą w takim wypadku.

I nie tylko.

Zaśluzowuje się permanentnie, daje obniżoną odporność w wyniku tego nasilonego procesu powstawaniu śluzów, które są świetną pożywką dla rozpoczynających nadmierne namnażanie się na tej pożywce różnych kolonii bakterii.

Pojony „zdrowym mlekiem" człowiek choruje na przeziębienia, grypy i inne zakaźne choroby, leczy je antybiotykami, dającymi efekt echa - czyli powtórzenia się choroby równo po roku od ich spożycia.

Interes farmaceutycznego lobby się kręci.

Populacji pierze się mózg, że każdy musi chorować w zimie, że każdy musi mieć grypę, a jak nie chce, to niech poprosi najlepiej wujka sama, żeby go zaszczepił - podobno rtęć w szczepionkach rozwija układ nerwowy .....

Jak to mówi młodzież i nie tylko - masakra.....

Taki jest Matrix, w którym żyjemy.

Opiera się w głównej mierze na dezinformacji.

Na opowiadaniu nam bajek.

Robieniu na nas kokosowej kasy.

Mleko wywołuje schorzenia reumatyczne, zwyrodnieniowe stawów, przyczynia się do artretyzmu, do demineralizacji kości atakowanych toksycznymi dla ustroju substancjami, co skutkuje osteoporozą      i nie tylko.

Swoją obecnością w ustroju i koniecznością likwidowania jej katastrofalnych skutków obniża jego mobilność, upośledza procesy trawienia i przyswajania innych, potrzebnych substancji, budowania zdrowych struktur tkankowych.

Należałoby się rozprawić z ostatnią bajką na ten temat, robiącą największą karierę - argumentem – że mleko i nabiał są pełne wapnia, który potrzebny jest do budowy kości.

Czynię to z przyjemnością.

Otóż wapń pobierany jest i przyswajany przez ludzki organizm w 3-ciej pętli jelita cienkiego.

Czy wiecie, co trawi jelito cienkie ? Oczywiście, że wiecie - otóż trawione są w nim .. jarzyny.

Składniki roślinne !!!

Przyswajanie wapnia z mleka i nabiału to czysta fikcja.

Azja praktycznie nie pije mleka - mają nerki nie obciążone procesem jego utylizacji w o wiele lepszym stanie - co skutkuje lepszym stanem kości, włosów, lepszym libido populacji i łagodnym przechodzeniem procesów menopauzalnych u kobiet jako dodatkowym efektem bezmlecznej diety.

Gdzie jest zatem poszukiwany wapń, którego mleko ma nam dostarczyć ?

W zielonych częściach roślin - zawierają go one w dużej ilości w połączeniu z potrzebnym do jego przyswajania magnezem.

I to dziwnym trafem dokładnie w takich proporcjach (z dokładnością do kilku cyfr po przecinku), jakie współczesna medycyna uważa za idealne do ich prawidłowego przyswajania.

Popatrzcie no, moi Kochani, jak to się matce Naturze udało przez przypadek ..... bez konsultacji z lekarzem rodzinnym.

Na tym nie koniec - dowiedziono (jest na ten temat raport Światowej Organizacji Zdrowia zawierający odnośne dane - i to raport sprzed wielu wielu już lat), że odtłuszczanie mleka i podawanie go              w postaci zmienionej przez ten zabieg drastycznie zwiększa jego toksyczność dla osoby, która je spożywa.

Jest to logiczne i uzasadnione - skoro substancje w mleku występują w pewnych frakcjach, to oznacza, że dla osobnika, dla którego mleko jest przeznaczone, są to frakcje naturalne i zdrowe.

Chodzi oczywiście o cielęta. Nie o ludzi.

W przypadku ludzi szkodliwe mleko po zmianie w sposób sztuczny jego składu poprzez odtłuszczenie staje się jeszcze bardziej szkodliwe.

Należy tutaj wspomnieć o jeszcze jednym istotnym procesie, zachodzącym na skutek picia mleka obcego przez dzieci.

Cielę zaprogramowane jest genetycznie na szybki wzrost masy ciała, mniejsze znaczenie ma tutaj rozwój mózgu. Taką genetykę mają krowy i inne zwierzęta.

Inaczej jest w przypadku dzieci, którym odpowiednie pożywienie zapewnić ma szybki rozwój mózgu    i układu nerwowego - masa ciała nie ma tutaj szczególnego znaczenia.

Zwiększenie masy mięśniowej i kostnej powinno bowiem zgodnie z programem genetycznym nastąpić dopiero w procesie pokwitania.

Jeśli więc chcesz mieć zdrowie, wigor, odporność, i nie chcesz, żeby Twoje dziecko „ruszało się jak cielę” , zostaw mleko temu ostatniemu.

Pomyśl także o Twoich siostrach Krowach - ofiarach bezwzględnego Matrixu - zmuszanych taśmowo do rodzenia kolejnych cieląt, przez jego kreatorów, którzy chcą Ci sprzedać ich mleko, żeby jak najwięcej na Tobie zarobić w sklepie i aptece.

Pomyśl o ich losie. O ich końcu - jakże dla naszej rasy niechwalebnym i hańbiącym. O losie cieląt - ich dzieci odbieranych im natychmiast i wpychanych do plastikowych budek, w których nie mogą się nawet poruszyć - czekają tylko, jak nędzne, odarte z godności strzępy istot boskich na swój szybki koniec w piekielnej rzeźni. Stoją we własnych odchodach, bo nie mogą się praktycznie położyć - a sprzątać się nie opłaca - pójdą przecież na szybką śmierć. Bez krowiego dzieciństwa i brykania po łące, bez szczęścia na zielonej trawie, bez ciepła matki.

Wiedz, że Ty, Ja, My możemy to zmienić – powoli, ale coraz szybciej i skuteczniej rodzi się nowa świadomość. Świadomość Kosmicznego - Galaktycznego Człowieka - Istoty, która zawsze i niezłomnie jest siostrą i bratem wszystkich innych Istot - i nikt, i nic nie jest w stanie tego procesu zatrzymać.

UWIERZ MI.....

UWIERZ W SIEBIE.......

TO NIE BAJKI.

Wiola Grigorijew
 
 

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Dziennik Postu Daniela na żywo - Pierwszy tydzień






Dziennik Postu Daniela na żywo

Tydzień zaliczony!
Nie było łatwo, ale teraz wiem, że nie zrezygnuję i wytrzymam do końca.
Jak było? Różnie: zaczęło się od euforii i uczucia lekkości. Co prawda, uczucia te są charakterystyczne dla bardziej zaawansowanego etapu, ale każdy organizm ma swój tryb reagowania.

Bawiło mnie i bawi przygotowywanie potraw, praktycznie tak samo jak przedtem, tyle że bez oliwy czy oleju, cukru, słodkich owoców, bez wszystkiego, co zawiera węglowodany i nabiał.

Wcale nie uważam tego sposobu odżywiania za dietę, ponieważ w przeszłości często bywało tak, że kiedy nie musiałam gotować, odżywiałam się czym popadło, to znaczy – owocami i warzywami, które miałam pod ręką lub mogłam szybko ugotować.

Pomyślałam sobie nawet, że Post Daniela to replika moich ascetycznych zapędów, które przyniosłam sobie z poprzednich wcieleń.  Wówczas były one ku umartwieniu, ku pokucie bądź wzmocnieniu ducha, a teraz... mają służyć radości i zdrowiu. Bardzo sympatyczny sposób przepracowywania starych programów karmicznych.
Prawdę mówiąc, jest to dla mnie rzut na taśmę, jeśli chodzi o możliwość uzdrowienia moich dolegliwości, które w ciągu tej zimy zmieniły mnie w pojękujący kłębek cierpienia. Niby nic wielkiego, ale tu boli, tam strzyka, jeszcze gdzie indziej puchnie, stawy sztywne, zimne dłonie i stopy i uroda jak ze młyna. Ostatnia zima przespacerowała się bezlitośnie po moich stawach, zaburzyła krążenie, że nie wspomnę o innych, spędzających sen z oczu nieprzyjemnościach.
Dlaczego to właśnie post Daniela?
Dlaczego to właśnie post Daniela ma mi pomóc i to jeszcze w wersji pięciu przemian?
W tym przypadku zadziałała intuicja, po prostu czułam i czuję nadal, że to jest odpowiedź na moje medytacje przyciągania do siebie uzdrowienia na wszystkich poziomach.
Wzmianka o dobrych skutkach żywienia się jarzynami znajduje się w 1. Księdze Daniela. Prorok jako młodzieniec trafił ze swoimi trzema towarzyszami do niewoli, stając się przymusowym rezydentem króla Nabuchodonozora, kiedy ten pokonał lud Judy. Król był łaskaw, zarządzając, by młodzieńcy otrzymywali potrawy z jego stołu, czyli mięso i wino. Młodzieńcy odmówili przyjmowania tej strawy. Przełożony niewolników obawiał się, że młodzieńcy zmarnieją na innym wikcie, a on poniesie konsekwencje swojego niedbalstwa, więc oni, nie chcąc go narażać, zaproponowali, aby brał te potrawy dla siebie, a im cichcem wydawał jarzyny i czystą wodę. Tak miało być przez 10 dni na próbę, aby przełożony przekonał się, że młodzieńcy wyglądają zdrowo, że ten sposób odżywiania wcale im nie szkodzi. Po dziesięciu dniach takiego odżywiania  ich oblicza jaśniały i widać było, że cieszą się całkowitym zdrowiem i pełnią sił.
Skoro w najczęściej czytanej na świecie księdze zachowała się taka wzmianka, coś to znaczy, może warto spróbować!
W końcu w księgach, pismach, kronikach oraz innych materiałach przechowywane są nie raz bezcenne wskazówki.
Tak czy inaczej, mam za sobą wstępne boje i zmierzam dalej po swojej drodze do zdrowia...
Ale może podzielę się swoimi doznaniami i przekażę parę uwag i postrzeżeń co do tego pierwszego tygodnia.
Dlaczego akurat wersja pięciu przemian?
Dlaczego akurat wersja pięciu przemian? Jestem laikiem w zakresie tej wiedzy, chociaż potrafię sklecić kilkanaście potraw na podstawie przepisów nieocenionej Wioli.

Według mnie żywienie „normalne” tym różni się od żywienia wg pięciu przemian, co bezładne wrzucanie kawałków puzzli na planszę, kiedy tylko niektóre z nich trafiają w puste miejsca,  od uporządkowanego i systematycznego wkładania kawałków w miejsca odpowiednie.                              Po prostu poszczególne pary narządów otrzymują tę energię, której im trzeba, we właściwej kolejności, dzięki czemu jej strumienie płyną prosto do celu niczym niezakłócone i narządy nie muszą wyszukiwać sobie ze sterty puzzli tego, czego im aktualnie trzeba.
Kryzys glikemiczny
W trzecim dniu postu pojawiły się objawy kryzysu glikemicznego – to organizm zaczął szaleć z niepokoju, nie dostając swojej codziennej porcji węglowodanów. Przyspieszone bicie serca, kłopoty z koncentracją, dreszcze... Następnego dnia rano rozważałam, jak tu wstać z łóżka. W końcu zwlokłam się i po kilkudziesięciu minutach snucia się po mieszkaniu  po prostu zjadłam kilka ostatnich daktyli, które smętnie pałętały się w jakimś słoiczku. (Przed postem przezornie wyjadłam wszystkie słodkie owoce, żeby mnie nie kusiło.)
Wszystkie objawy ustąpiły, ale cały dzień działałam na trybie oszczędzającym. Potem dowiedziałam się od Wioli, że oczywiście, takie kryzysy można przełamywać, jedząc słodkie owoce, ale drugą opcją jest autosugestia: po prostu położyć się i powiedzieć swojemu organizmowi, że wszystko jest w porządku, że jest to przełom glikemiczny i organizm przestawia się na inny tryb odżywiania dla uzyskania pełnego zdrowia.

Wnioski
- Najlepiej zacząć post, kiedy jest ciepło.(Nie miałam tego szczęścia.)
-Trzeba odsunąć od siebie wszelkie forsowne zajęcia i zaplanować spędzanie jak największej ilości czasu w plenerze, dużo chodzić pieszo.
- Zrobić na samym początku porządne zakupy, ponieważ chodzenie wśród wszelkich smakowitych zapachów w pierwszych dniach postu może być  nieco męczące. Teraz, po tygodniu śmiało wkraczam pomiędzy półki wyładowane „dawnymi” smakowitościami. Dawnymi... Tak!
- Liczyć się trzeba ze zmianą gustów jedzeniowych, a ponieważ bardzo wyostrza się wzrok, smak oraz powonienie, jarzyny i owoce stają się niezwykle atrakcyjne, kolorystycznie, węchowo i smakowo, natomiast  inne pożywienie, jak i zapachy chemiczne stają się udręką dla nosa.
- Ewentualną apatię i uczucie osłabienia można przełamywać ruchem na świeżym powietrzu.
Wczoraj zdawało mi się, że mam kryzys sił fizycznych, ponieważ przyszła apatia i jakby zwolnienie ruchów,  ale szybko przekonałam się, że to doznanie siedzi wyłącznie w mojej głowie, bowiem kiedy zauważyłam prawie uciekający mi autobus, wyrwałam "na setkę" i nawet nie zdyszana dopadłam go tuż przed odjazdem.  Wiem już, że poczucie siły jako stały towarzysz pojawi się później.
- Jeśli ma się skłonność do depresji, zasadniczo powinno się z postu zrezygnować albo przeprowadzać go w gronie przyjaznych osób. Najlepiej byłoby wspólnie przyrządzać potrawy.
Tak czy inaczej, bez depresji też bardzo pomaga wspólne gotowanie. Daje dużo radości i wzmacnia determinację!

Bilans tygodnia: Co uzyskałam?

- Uczucie wielkiej lekkości w ciele.

- Dynamikę w ruchach.

- Ustąpienie bólów stawów.

- Zgrabne stópki (bez obrzęku nad kostkami).

- Dobry humor.

- Lepszą koncentrację.

Warto było! A najlepsze przede mną.

Serdecznie pozdrawiam, cd. za tydzień. 

Anna Małgorzata Bogusz