Zamiast relacji z 5. tygodnia
postu Daniela
Kiedy w niedzielę kładłam się do łóżka, zamykając w ten
sposób 4. tydzień postu, miałam niepokojące uczucie, że chyba jednak przesadziłam.
Czułam się wyczerpana i zniechęcona, a rano nie bardzo chciało mi się wstawać.
Przemogłam się jednak i trzymałam ustalonych zasad, aż do czwartku, tyle że
znowu czułam sygnał alertu w organizmie. Jakby tego było mało, przyśniło mi się
mocno rozeschnięte, bo aż porozdzielane mydło Dove. Miałam dać je komuś do
mycia, ale ono nie nadawało się do niczego. Cały czwartek towarzyszyła mi lekka
depresja, potem apatia, było mi zimno i co zastanawiające, wcale, ale to wcale
nie chciało mi się jeść. Jakby organizm zbuntował się. Wieczorem nie miałam
nawet ochoty na chat na FB, w końcu jednak przemogłam się i napisałam o swoich
problemach do Violi, która od razu odczytała ten stan jako sygnał ze strony mojego organizmu, że ma
już dosyć. Nawet nie ucieszyło mnie to, że trzeba zakończyć post,
prawdopodobnie szwendały się gdzieś we mnie resztki ambicji (niezbyt zdrowej,
by jednak „chlubnie” zakończyć po 42 dniach), no bo jak to? Tak nagle?
Jednak przypomniałam sobie, że w końcu weszłam w post mocno
wycieńczona chorobą, która gnębiła mnie od kilku miesięcy i którą tym postem
chciałam wyleczyć. Może jednak było to zbyt duże wyzwanie. Błyskawicznie podsumowałam efekty postu: lekkie, elastyczne
stawy, polepszenie stanu włosów i paznokci, polepszenie wzroku, ustąpienie
dolegliwości żołądkowych, zminimalizowanie innych dolegliwości, no i zrzucenie co
najmniej 10 kg, co w moim wypadku znaczy bardzo wiele, bo ta nadwaga zupełnie nie
pasowała do mojej osobowości, czułam się nią wręcz przytłoczona. Skóra pozostała taka
jak była, żadnych zwisów, usunięte zostały defekty kosmetyczne. Kiedy patrzę w
lustro, widzę znacznie młodszą kobietę, pełną życia i werwy.
Jakieś problemy? Ależ oczywiście: jak każda szanująca się kobieta
otwieram rano szafę i wołam w duchu: Ja nie mam co na siebie włożyć! Szafa
pełna, ale fatałaszki trzeba przerobić, oddać lub wymienić. No cóż, żebym przez
całe swoje życie miała tylko takie problemy!
„Daniel” nauczył mnie zdrowego dystansu do jedzenia: nie mam
ochoty na słodycze, a jakże – spróbowałam, w końcu Mąż miał urodziny - ale to nie
to! Za to zupa z marchewką jest dla mnie słodka, nawet za słodka. Smaki stały
się bardziej intensywne, cieszę się jedzeniem, ale nie rzucam się na nie, chociaż
myślałam, że tak będzie. Jest „normalnie”! Po prostu racjonalnie odżywiam
organizm, by wlać w niego siłę.
Jeszcze mam wygląd nieco „wymizerowany”, trochę jak po
długiej chorobie, nie przemęczam się więc, tyle że energii mi przybywa z każdą
godziną i wiem, że za tydzień miejsce bladawca zajmie hoża i rumiana kobieta.
Ten post dał mi masę radości, udowodniłam sobie, że potrafię
długotrwające i niełatwe przedsięwzięcie doprowadzić do pewnego miejsca i
wykazać się rozsądkiem we właściwym momencie...
Dlatego kochani, jeśli po drodze poczujecie się źle i stan
ten nie ustąpi po trzech dniach, jak to się dzieje podczas Daniela w przypadku prezentacji chorób
przebytych w przeszłości, rozważcie opcję wyjścia z postu, poradźcie się Violi,
która ma już doświadczenie w tej dziedzinie. Post Daniela ma posłużyć ma Waszemu
zdrowiu i rozpoczęcie go jest dowodem Waszego rozsądku. Trzeba jednak tym rozsądkiem
wykazywać się także w czasie jego trwania.
Pozdrawiam Was serdecznie i życzę pięknego powrotu do
zdrowia i pełni radości życia.
Ania Bogusz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz