Dziennik Postu Daniela
na żywo – Tydzień drugi
No tak! Już
jedna trzecia trasy za mną, a ja czuję że dla mnie ten sposób odżywiania przestaje
być czymś, co odbiega od codziennej normy. Chyba już się przyzwyczaiłam.
Ten tydzień
nie był łatwy, ponieważ w okolicach wtorku aż do czwartku dawały swoje recitale
narządy, które kiedyś przechodziły przez jakieś stany zapalne. Jednak nigdy
nie nazwałabym tych epizodów objawami chorobowymi, było to bowiem tak, jakby
ktoś przypominał mi: „Pamiętasz, jak to cię bolało? Pamiętasz jak nie mogłaś
chodzić?”, itd.
Wiedziałam,
że mój organizm jakby cofa się w czasie, jeśli chodzi o jego stan zdrowotny, a
te drobne dolegliwości są mglistym przypomnieniem tego, co kiedyś się działo.
Cieszy mnie
ten sposób odżywiania, jem według mojej rachuby nawet całkiem sporo, ponieważ nie
chcę dopuszczać do uczucia głodu i typowego dla osób na diecie pełnego żałości spojrzenia
na talerze innych domowników pełne, jakże smakowicie pachnącego wtedy, „zakazanego”
jedzenia. Ale wystarczy stale mieć pod ręką jakieś warzywka czy niesłodkie
owoce, aby jedzenie bądź niejedzenie czegoś nie zaprzątało nas zbytnio.
Faktem jest,
że temperatura na dworze i w mieszkaniu nie sprzyjała takiemu reżimowi
jedzeniowemu, byłam częściej czcza i musiałam jeść więcej gotowanych warzyw,
poza tym robiłam sobie kompoty z sałatek owocowych, oczywiście – bez cukru. Jakieś
grzeszki? Ależ oczywiście, nie nadaję się na wzorzec w Sèvres: jakieś morele suszone czy takież
śliwki oraz lekkie zmaganie z sobą, czy do tej sałatki z buraczków nie dołożyć jednego,
takiego maluteńkiego przecież kartofelka z porcji męża? Pomyślałam jednak, że nie
warto, zbyt wiele uzyskałam już po dwóch pierwszych tygodniach, by podjadać „na
lewo”
Konkretne
pytanie: Co uzyskałam?
Podbudowałam
się moralnie, bo wytrzymałam i wiem, że dalej już pójdzie.
Skończyły
się zatruwające mi życie bóle w stawach. Przedtem, po moich dwóch
kilkumiesięcznych epizodach z silnymi bólami stawów biodrowych, które na długo unieruchomiły
mnie w domu, musiałam schodzić ze stopni schodów na pięty, tak sztywne i bolesne stały się stawy kolan i stóp. Myślałam
już, że muszę się z tym pogodzić. Wysiadanie z autobusu czy tramwaju odbywało
się z kurczowym trzymaniem się poręczy i ostrożnym stawianiem obolałych stóp. Zero
elastyczności! Pomijam to, że stopy były spuchnięte, ale z tym uporał się już
pierwszy tydzień postu. Teraz ze schodów zbiegam leciutko i nie tupię jak jeż,
wchodzę też bez wysiłku, chociaż czasem odczuwam lekkie osłabienie, kiedy długo
jestem na mieście i w związku z tym nie jem.
Ciało stało
lekkie, elastyczne, zręcznie lawiruję po mojej ciasnej kuchni. Stałam się dużo
sprawniejsza. Sam fakt, że swobodnie się poruszam, daje mi mnóstwo radości. Codziennie
mam potrzebę przejścia paru kilometrów piechotą i cieszy mnie to.
Patrzę w lustro
i widzę jakby młodszą kobietę. Przyznam się (wybacz, Wiolu!), że nie bardzo
wierzyłam, że mogę jeszcze cofnąć objawy starzenia się organizmu, ale coś jakby
zmarszczek mi ubyło, twarz nie jest już tak blada. Oglądam te zmiany z lekkim
niedowierzeniem, ale skoro się pojawiły, to chyba jednak jest to możliwe, by
cofnąć owo skłanianie się organizmu ku jesieni...
I jeszcze
jedno, czyli przyczyna, dla której podjęłam ten post, robiąc tym samym przysłowiowy
rzut na taśmę: zakończył się nieustanny alert organizmu, że „coś nie jest w
porządku”(bo faktycznie tak było). Budziłam się rano z tym uczuciem i chodziłam
mocno niespokojna. Teraz widzę, że mam szansę na uzdrowienie najbardziej
dokuczliwej dolegliwości. I to się dzieje właśnie teraz. Niech się dzieje. Z
optymizmem robię "ciąg dalszy".
Pozdrawiam
serdecznie
Anna Bogusz
Też byłam na 2 tyg głodówce. Lewatywy bardzo pomagają, ponieważ żółć z wątroby i wszystkie syfy muszą gdzieś uciekać. Co do głodówki to zaraz potem wziełabym się za odrobaczywienie (Nadiezda Siemnieniowa, Szkola Zdrowia) a po odzywianiu suplementacja krzemem ;) Buziaki i powodzenia <33
OdpowiedzUsuńDzięki piekne i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńAnna